piątek, 22 kwietnia 2016

02: You make me feel locked out of heaven

             Po kilku godzinach żmudnego siedzenia w ławce i wysłuchiwania bezsensownych uwag nauczycieli, mam dość. Mam dość, że każdy w tej szkole wie o mnie za dużo. Każdy wtrąca się w moje życie, rujnuje mój idealny świat. Zachowują się, jakby przeszłość była moim cieniem, czymś nieodłącznym ode mnie. Być może mają rację, ale nie po to razem z rodzicami przeprowadziliśmy się tutaj, aby wypominano mi błędy.
- Devries! - odwracam się, słysząc głos, już dobrze znanej mi osoby.
- Lenehan. - mówię beznamiętnie. - Co chcesz?
    Patrzy na mnie chwilę, po czym wciąga głęboko powietrze. Czy tak trudno jest po prostu wydusić z siebie kilka słów?
- Opowiesz mi trochę o twojej przeszłości? - mamrocze.
    Mam ochotę śmiać się do rozpuku, ale przekroczyłbym wszelkie granice. Nie chcę, już pierwszego dnia zostać okrzykniętym'największym skurwysynem w tej szkole'. Choć opinia o mnie nie jest wcale lepsza. Ale cóż, ludzie sami wyrobili sobie o mnie taką opinię, więc moje zdanie zbytnio się nie liczy.
- Czemu to cię tak interesuje? - prycham, patrząc na niego zaciekle.
    Blondyn wzdycha krótko, a na jego twarzy maluje się cień uśmiechu.
- Imponujesz mi. - odpowiada, a jego wzrok skupiony jest na mojej bliźnie, znajdującej się na nadgarstku. - To pamiątka po tej słynnej bójce, w której brałeś udział?
    Zakrywam bliznę, naciągając rękaw bluzy. W mojej głowie wciąż panuje bałagan, nie potrafię odnaleźć się we własnych problemach. Wciąż powtarzam sobie, że nikt nie jest warty mojego zaufania. Wciąż utwierdzam się w przekonaniu, że nic nie może naprawić mojej obumarłej duszy.
Mimo tego, że nie mam zamiaru mu się zwierzać, kiwam jednoznacznie głową.
- A teraz spieprzaj, nim powiem ci za dużo. - syczę, odwracając się na pięcie i zmierzając w stronę wyjścia z tego piekła.


   Na mojej drodze staje nagle wysoki brunet, a u jego boku blondynka. Unoszę brew, chcąc poznać powód dla którego zagrodził mi drogę. Nie pozwolę, by ktoś mnie ograniczał, a w szczególności taki laluś.
- Dalej nie przejdziesz. - śmieje się gardłowo, a ja gdybym mógł już dawno obiłbym mu tą śliczną buźkę. Niestety fakt, że mam kuratora na karku niezbyt mi na to pozwala.
- Spieprzaj. - warczę, uśmiechając się kpiąco.
Obserwuje mnie, a po chwili dodaje:
- Myślisz, że mając taką przeszłość, wszystkim zaimponujesz? - drwi. - Mylisz się.
- Jack, chodźmy już. - odzywa się w końcu blondynka.
   Robię krok w przód, odpychając frakturę jego ciała.
- Posłuchaj lepiej tej dziewczyny i odejdź, nim cię zabiję. - warczę, przez zaciśnięte zęby.
  Część mnie próbuje zachować spokój, odpuścić, ale druga, wzmaga we mnie żądze skopania mu dupy.
           Brunet niespodziewanie robi zamach, a po chwili czuję pieczenie, na mojej rozgrzanej skroni. Kątem oka spoglądam na chłopaka; jego zwycięski uśmiech, powoduje, że nie panuje nad sobą. Moja ręka odruchowo składa się w pięść, po czym z całej siły uderza go w twarz. Oddycham niespokojnie, moje serce przyśpiesza rytm. Czuję na sobie wzrok całego korytarza.
   Niejaki Jack zgina się w pół. Mam wrażenie, że krew z jego nosa sączy się strumieniami, a za chwilę, gdy pojawi się nauczyciel, opinia o mnie nie będzie lepsza niż jest.
Wtem jakaś postać chwyta mnie za nadgarstek, ciągnąc za sobą. Biegnę, chcąc uniknąć konsekwencji. Po włosach rozpoznaję, że tą osobą jest Lenehan.
         Opuszczając budynek szkoły, chowamy się w pobliskiej fabryce, jak mniemam opuszczonej. Wyciągam z plecaka chustę, którą od razu przykładam do skroni.
- Nagrabiłeś sobie. - blondyn patrzy na mnie krzywo. - Wayne to twarda sztuka.
   Uśmiecham się drwiąco.
- Jak widzisz, nie tak twarda.
- Musisz się opanować, jeśli tak dalej pójdzie, wywalą cię z tej szkoły na zbity pysk. - wzdycha.
- Wiesz, jesteś pierwszą osobą, która chce mi pomóc. - syczę, czując przeszywający ból.
   Blondyn patrzy na mnie podejrzliwie.
- Po prostu, wydaje mi się, że między nami jest jakaś nić porozumienia. - wzrusza ramionami, rozglądając się, by sprawdzić, czy nikt za nami nie pobiegł.
- Nawet jeśli, nie umiem ci zaufać. Nie umiem zaufać wrogowi. - tłumaczę.
   Dziwne uczucie słabości niszczy mnie od środka.
- Przemyśl to jeszcze, Devries. Sam nie dasz sobie rady, a ja chętnie ci pomogę. - wkłada dłonie do kieszeni bluzy.
- Nie licz na to. - wstaję, a krew spływa mi do oczu.
- Pamiętaj, moja propozycja jest zawsze aktualna. - mówi.
- Dzięki, za pomoc. - bąkam, wymijając blondyna.
   Czas wziąć życie w swoje ręce.

*

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Followers